Żołnierska powinność
Dowódca Floty Cesarstwa Japonii, admirał Isoroku Yamamoto, otrzymawszy rozkaz uderzenia na amerykańską Flotę Pacyfiku w Pearl Harbor, miał powiedzieć: „Będę walczył jak szalony przez pierwszych 6 do 12 miesięcy wojny przeciw USA i Brytyjczykom. Osiągnę nieprzerwane pasmo sukcesów. Ale jeśli wojna przedłuży się do 2–3 lat: nie mam pewności co do naszego ostatecznego zwycięstwa”. Jeśli tak powiedział: było to proroctwo, którego spełnienia nie dożył. A nawet jeśli nie, to przyszłego przeciwnika znał doskonale, dzięki studiom na Uniwersytecie Harvarda i podróżom po USA. Szczególnie zapamiętał rozciągające się po horyzont pola naftowe Teksasu. To, co Japonia musiała sprowadzać z bardzo daleka, Amerykanie mieli u siebie w nadmiarze.
Był przeciwny wojnie z USA. Rozumiał, że im bardziej wojna zależy od techniki, zwycięstwo zależy od siły gospodarki. A tu Japonia była przy USA karłem. Mimo to, Yamamoto po otrzymaniu rozkazu zrobił to, co żołnierz powinien: wykonał go najlepiej jak umiał. Nie kierował polityką swojego kraju, ale posłusznie ją realizował, choć nie zgadzał się z nią.
Marszałek i Naczelny Wódz Edward Rydz-Śmigły był w podobnym do Yamamoto położeniu. Też był żołnierzem. Także realizował politykę, którą kierował ktoś inny (w tym przypadku Józef Beck, wieloletni minister spraw zagranicznych). Czy zgadzał się z nią? W świetle powojennej relacji prymasa Polski, kardynała Augusta Hlonda: nie. Śmigły w 1938 r. miał w zaufaniu powiedzieć: „Polska przegra nadchodzącą wojnę. Przegra ją również i Francja”.
4 września 1939 r. było już wiadomo, że Polacy tzw. bitwę graniczną przegrali. Wojsko polskie, zamiast skoncentrować w głębi kraju, rozmieszczono wzdłuż granic. Racje wojskowe przegrały z politycznymi: od pierwszych godzin wojny miało być oczywiste dla świata – zwłaszcza dla Francji i Wielkiej Brytanii – że konflikt jest pełnoskalowy, a Polsce nieustępującej przed agresją III Rzeszy, należy się natychmiastowa pomoc sojuszników.