Zamach na władzę
Zabójstwo pierwszego prezydenta II RP, Gabriela Narutowicza przez Eligiusza Niewiadomskiego (16 grudnia 1922) było szokiem tym większym, że historia Rzeczpospolitej nie notowała takich przypadków. Jednym z kilku bladych i nieznacznych wyjątków było stracenie niedoszłego zabójcy Zygmunta III Wazy: szlachcica Michała Piekarskiego.
Motywy zamachowca nie były jasne. Z jednej strony sąd przejął zarząd majątku Piekarskiego, uznanego za niepoczytalnego. Piekarski – czy słusznie? – obwinił za to króla i chciał zemścić się na nim. Z drugiej – Piekarski znany z zachowań tak porywczych, że świadczących o niezrównoważeniu psychicznym, miał działać pod wpływem impulsu: wieści o zamordowaniu we Francji króla Henryka IV. Może nie chciał być gorszy? Albo za wszelką cenę chciał przejść do historii, aby na zawsze go zapamiętano? A może zadziałało mickiewiczowskie „Co Francuz wymyśli to Polak polubi”? Z trzeciej jeszcze strony: w śledztwie zastosowano tortury. Nie aby udowodnić winę Piekarskiego. Ta była oczywista. Ale celem śledczych było upewnienie się czy zamachowiec działał sam. Tak powstało powiedzenie „pleść jak Piekarski na mękach”. Z bełkotu torturowanego nic nie wynikało.
Wieść o zamachu przyjęto w kraju z powszechnym oburzeniem. Był zaprzeczeniem jednego z tytułów do chwały Rzeczypospolitej: braku królobójców. Piekarskiego stracono publicznie, na rynku staromiejskim. Rozpoczęto od tortur na szafocie (czyli na podwyższeniu, aby tłum mógł śledzić przebieg egzekucji). Tam m.in. obcięto dłoń podniesioną na króla. Następnie skazańca rozerwano czterema końmi (każdą kończynę przywiązano do innego konia). Pokawałkowane zwłoki spalono na stosie, a prochy wystrzelono z działa.
Odstraszanie naśladowców i zapewnienie bezpieczeństwa władcy – a przez to stabilności systemu politycznego – było najbardziej oczywistą przyczyną takiego ukarania Piekarskiego. Dodajmy, że monarcha Rzeczypospolitej miał podwójne źródło władzy: wybór z woli „narodu” szlacheckiego, drugim był Bóg. Długo i namiętnie można spierać się, które uznawano za ważniejsze. Ale oczywistym jest, że wybraniec sejmującej szlachty, sprawujący rządy z woli Bożej, uosobienie jedności wspólnoty politycznej i jej najwyższy przedstawiciel – to była osoba i jednocześnie instytucja. Atak na króla, swoisty jednoosobowy stan, poddani odczuli jako atak na nich samych – i jako taki ów zamach musiał być pomszczony.
Takoż 27 listopada, ale w 1806, Napoleon wkroczył z wojskiem do Poznania, a inna grupa jego wojsk zajęła opuszczoną przez Prusaków Warszawę. Skąd Prusacy w Warszawie? Krótko, bo w latach 1795–1807 Warszawa była w zaborze pruskim. Jeśli oceniać przez pryzmat liczb: był to okres upadku miasta. Likwidacja dworu i urzędów centralnych Rzeczypospolitej, zmiana środka ciężkości państwa (już nie wokół Warszawy, ale wokół Berlina, Petersburga i Wiednia krążyli arystokraci dotąd rezydujący nad Wisłą) oraz przerwanie dotychczasowych sieci powiązań gospodarczych i bankructwo warszawskich banków – skutkiem tych i innych czynników był spadek ludności z ok. 150 do ok. 60 tys. Ale Prusacy przeprowadzili coś, co nie udało się w czasie reform u schyłku Rzeczypospolitej: samorząd z prawdziwego zdarzenia, jednolita władza miejska dzięki likwidacji jurydyk – prywatnych enklaw szlachty i duchowieństwa, niezależnych od władz miasta. Od tej pory Warszawa mogła zacząć rozwijać się, jak na nowoczesne miasto przystało.