Woń kapitalizmu
Bawiąc się w piątkowy wieczór pamiętajmy, że dziś przypada rocznica zniesienia ograniczeń w dystrybucji napojów alkoholowych w Polsce. W 1990 roku państwo stanowczo uderzyło w bimbrownictwo, a ludziom dano szansę poczuć woń do tej pory niedostępną przed 13:00.
Spotyka się opinie, że wódka jest baśniowym dodatkiem do rzeczywistości. Inne, że drogą do śmierci. Mówi się, że można z jej pomocą definiować bezmiar nicości. Jedni nieszczęśliwie ją kochają, inni nienawidzą, nie da się jednak ukryć, że wódka stanowi część naszego dziedzictwa kulturowego, niezależnie od wszystkich konsekwencji jakie niesie za sobą jej spożywanie.
Pierwsze naczynia świadczące o produkcji wódki znaleziono w Mezopotamii i pochodzą z 3500 roku przed Chrystusem. Między przybyciem Słowian na tereny przyszłej Polski, a pierwszą produkcją destylowanego alkoholu na ich ziemi, minęło co najmniej sześć wieków, kiedy to bezapelacyjnie na stołach królowały piwa i miody.
Do Rzeczypospolitej sztuka destylacji dotarła prawdopodobnie w XIII wieku, dzięki medykom kształconym w Salerno i Montpellier, a przede wszystkim dzięki jednemu z nich, z dworu Leszka Czarnego, zapisanego w historii jako „Mikołaj z Polski”. Opisał on szczegółowo proces destylacji w alembiku w dziele „Experimenta”. Od XIV wieku proces ten można było szczegółowo zgłębić w murach Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jako że królowała łacina, przedestylowane zaciery lub wina nazywano „aqua vitae”, co zostało spolszczone w znane nam i obecne do dziś słowo okowita.
29 listopada zastanówmy się czyż właśnie samokontrola nie jest prawdziwym wyznacznikiem naszej kultury i dobrego wychowania?