Skaza na diamencie
Przyszły „Lew Lechistanu” patrzył, jak jego żołnierze ścigali Tatarów. Od 6 dni wojacy Sobieskiego byli w ciągłym ruchu, aż 26 sierpnia 1671 roku pokonali połączone siły tatarsko-kozackie w bitwie pod Bracławiem. Było to jedno z wielu zwycięstw przyszłego króla Polski, którym odpokutował swoje wcześniejsze, jak i późniejsze grzechy. Tak tak, Jan Sobieski miał całkiem sporo na swoim sumieniu, a dwa wydarzenia, które zaraz przybliżymy rzucają spory cień na jego sławę.
W październiku 1655 roku Sobieski był pułkownikiem w wojsku kwarcianym Aleksandra Koniecpolskiego. Był jednym z pierwszych, który złożył przysięgę wierności królowi szwedzkiemu, Karolowi X Gustawowi. Walczył przeciwko Janowi Kazimierzowi w bitwie pod Gołębiem i Jarosławiem, buntował wojska polskie i zachęcał je do przejścia na stronę władcy szwedzkiego. Ten stan rzeczy trwał do marca 1656 roku, kiedy to przeszedł na stronę prawowitego władcy. W „nagrodę” jego portret został powieszony na szubienicy rozkazem Karola X.
Wydawać by się mogło, że Sobieski powrócił na dobrą drogę, tym bardziej, że w konflikcie pomiędzy Janem Kazimierzem, a hetmanem Lubomirskim stanął po stronie króla. Tymczasem plan Sobieskiego był dalekosiężny i chytry. Dzięki poparciu króla skupił w swoich rękach ogromną władzę, został członkiem Trybunału Skarbowego koronnego, hetmanem i marszałkiem wielkim koronnym. Kontrolował wojsko, a także dyplomację państwa. Po abdykacji Jana Kazimierza przeciwstawił się powołaniu na tron Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Był pierwszym w historii, który zerwał sejm koronacyjny.
Nie ulega wątpliwości, że Sobieski był świetnym dowódcą. Jednakże jego polityka jako marszałka, hetmana i króla była pełna sprzeczności. Niewątpliwie największe konsekwencje dla Polski miała zmiana sojuszy – z tego z Francją na ten z Austrią. Zwycięstwo pod Wiedniem było wspaniałe, niestety nie dość, że niewykorzystane, to jeszcze przysporzyło Polsce sporo problemów. Wystarczy spojrzeć, że 89 lat później sojusznicy spod Wiednia byli jedną ze stron rozbioru Polski. Tego „Lew Lechistanu” pod Bracławiem nie przewidział.