Pomorska gościnność

Pomorska gościnność

W jednym z obozów szkoleniowych SS ulokowanych w Borach Tucholskich pracował kancelista Bernard Bukowski, do którego codziennych obowiązków należało segregowanie bieżących dokumentów – prywatnie związany był z polską partyzantką. Pewnego dnia przez ręce kancelisty przeszły rozkazy, z których wynikało jednoznacznie, że w nocy z 8 na 9 czerwca 1942 r., pociągiem pośpiesznym relacji Kętrzyn-Berlin, podróżować ma sam Adolf Hitler. Wiadomość o tym fakcie dotarła do kolegów Bukowskiego z organizacji „Gryf Pomorski”.

W ramach powitania Fuhrera członkowie konspiracyjnej struktury zdecydowali się poluzować przęsła podtorza w Strychu koło Zbylewa, a następnie przepuścić asekurującą skład lokomotywę, by po jej przejeździe rozkręcić torowisko do końca.

„Po godzinie 2 w nocy lokomotywa ciągnąca pociąg pospieszny wyskoczyła z szyn, a wagony spiętrzyły się i stoczyły z nasypu, miażdżąc znajdujących się w nich pasażerów – żołnierzy i cywilów. Okazało się, że byli to członkowie doborowej gwardii Hitlera – Liebstandarte SS” – pisze prof. Stefan Raszej. Do ocalałych ogień otworzyli ukryci w zaroślach partyzanci, po czym wycofali się bez strat.

Niestety wśród zmienionych w poskręcany złom wagonów nie było osobistej salonki Adolfa Hitlera. Wódz zdecydował się przełożyć swoją podróż i zanocować na zamku w Malborku. Gdy spał, w wyniku zamachu na jego życie zginęło około 200 Niemców, w tym prawdopodobnie dwóch nazistowskich generałów.

Co ciekawe, 12 dni później „Gryf Pomorski” wykoleił kolejny, tym razem wojskowy skład, w którym wg źródeł z niemieckiej kolei również miał znajdować się Hitler. Zniszczenie tego pociągu spowodowało bardzo dotkliwe i brutalne niemieckie pacyfikacje, skutkiem których konspiracyjna organizacja postanowiła zaniechać tego typu akcji.

O doprowadzeniu do wrzenia całej niemieckiej administracji na Pomorzu najlepiej świadczy fakt, że za głowę organizatorów zamachu wyznaczono nagrodę 100 000 marek niemieckich, którą po drugim ataku podniesiono do 250 000. Dla porównania Feldwebel (odpowiednik polskiego sierżanta) z dodatkiem frontowym inkasował jedynie około 85 marek miesięcznie, zaś robotnik z Generalnej Guberni miał szczęście, jeśli dostał 20.