Polskie miesiące: grudzień ‘70
We współczesnej Polsce, po 1989, utrzymanie lub utrata przez władzę mandatu do rządzenia zależy od woli obywateli wyrażonej w wyborach. To, co dziś uważamy za normę, nie było nią w PRL. Bez względu na to czy nazwiemy tamtą Polskę komunistyczną, socjalistyczną czy sowiecką – też odbywały się w niej wybory, ale będące teatrem, widowiskiem dla naiwnych, którego wynik był z góry przesądzony. A więc nie było to państwo normalne.
Nie tylko dlatego, że najwyższe władze państwowe mieszały się z partyjnymi. Przede wszystkim: zmiany na najwyższych szczeblach władzy mogły następować tylko jako wynik niepokojów społecznych, rozruchów, w których hasła gospodarze („Chcemy chleba!”) mieszały się z politycznymi („Precz z komuną! Sowieci do domu!”). Przyczyną i uwerturą dojścia do władzy Władysława Gomułki w 1956 był tzw. poznański czerwiec. Epokę tegoż Gomułki – dość niespodziewanie – zakończył tzw. grudzień ’70.
„Niespodziewanie” – bo 7 grudnia tegoż roku odbyło się uroczyste podpisanie układu PRL-RFN. Nie trzeba było propagandy rządowej, aby Polacy powszechnie uznali to za wielki sukces. W owym układzie Niemcy Zachodnie uznały – dotąd przez siebie nieuznawane! – granice PRL-NRD na Odrze i Nysie. Ów pierwszy układ wzmacniał drugi, wcześniejszy, między RFN a ZSRR, z sierpnia tego samego roku.
Paradoksalnie, ZSRR wystąpił w nim jako gwarant nowych granic PRL – choć Sowieci nie kierowali się tu interesem Polski jako niepodległego, suwerennego kraju, lecz jako państwa satelickiego. Te i inne deklaracje RFN o nienaruszalności powojennych granic w Europie zamykały długi okres wrogości między PRL a RFN, ale co ważniejsze kończyły okres niepewności, tymczasowości towarzyszącej wielu mieszkańcom tzw. Ziem Odzyskanych.
Ale wyraz „niespodziewanie” nie całkiem tu pasuje, bo grudzień ’70 wybuchł na tle ekonomicznym. Tykającą bombą, która wtedy eksplodowała, było ogólne ubożenie społeczeństwa spowodowane błędami w polityce gospodarczej. Iskrą, która odpaliła bombę była ogłoszona 12 grudnia podwyżka – regulowanych przez państwo – cen detalicznych mięsa, przetworów mięsnych i innych artykułów spożywczych.
Podwyżka cen żywności przez władze, i to przed Bożym Narodzeniem – to było jak proszenie się o problemy. Dodajmy: podwyżka była zaprzeczeniem rządowej propagandy sukcesu. Do dziś trudno ustalić: czy była to głupota, niekompetencja, czy perfidne, świadome działanie, aby po trupach robotników wspiąć się na najwyższe urzędy państwowo-partyjne, z których wcześniej wyrzuci się Gomułkę i jego ludzi?
17 grudnia 1970 przeszedł do historii jako „czarny czwartek” (dodajmy, że w 2011 powstał film o tym samym tytule). Doszło wtedy do jednego z wielu dziwnych, niezrozumiałych wydarzeń. Od poniedziałku 14-ego trwał strajk w Stoczni Gdańskiej. We wtorek 15-ego strajkujący ogłosili strajk powszechny, który rozlał się na Trójmiasto, a w ciągu środy 16-ego na inne miasta Pomorza. Zaś w czwartek 17-ego, rano, jak co dzień, setki robotników wysiadło z pociągów Szybkiej Kolei Miejskiej na stacji Gdynia Stocznia.
Ale ten poranek był inny: tłum robotników idących do stoczni ostrzelali… w zależności od wersji: milicjanci, żołnierze lub obie te grupy. Oficjalnie w tym jednym zdarzeniu zginęło dziesięciu stoczniowców. Dziesięciu – dodajmy – z tłumu robotników, co do których władza nie mogła mieć pewności czy idą do Stoczni pracować czy strajkować. Istnieje nawet hipoteza, że strzelali żołnierze przebrani za milicjantów, aby wina spadła na ministra spraw wewnętrznych Kazimierz Świtała, odsuwając podejrzenia od ministra obrony narodowej Wojciecha Jaruzelskiego. Jak pokazały późniejsze lata, pierwszy z wymienionych wypadł z czołówki polityków komunistycznych, w przeciwieństwie do drugiego, który zrobił wielką karierę.