Królik po krakowsku
Dzisiejsi Polacy nie rozumieją tzw. testamentu Bolesława Krzywoustego z 1138 r. Jak można podzielić kraj, doprowadzając do niemal dwustu lat rozbicia dzielnicowego? Ale sprawa jest najprostszą z możliwych, jeśli zna się sposób myślenia ówczesnych ludzi. Wtedy, odwrotnie niż dziś, państwo było patrimonium, własnością rodu, pojęciem ze sfery prawa prywatnego, a nie publiczno-prawnej. Pozbawić syna zmarłego władcy należnego mu spadku (własnej dzielnicy) byłoby skandalem i zaprzeczeniem odwiecznych zwyczajów. Mimo to kolejni Piastowie starali się zjednoczyć monarchię Bolesławów Chrobrego, Śmiałego i Krzywoustego.
Udało się to Władysławowi Łokietkowi, który koronował się w 1320 roku. Sprawa była delikatna. Prawa do korony mieli Luksemburgowie – sojusznicy papieża, od niedawna rządzący w Czechach po wygaśnięciu rodzimej dynastii Przemyślidów. Przedostatniego władcę z rodu Przemysła, Wacława II, koronowano na króla Polski w 1300 r., za zgodą cesarza i samych Polaków pragnących zjednoczenia kraju, choć przy sprzeciwie papieża. Łokietkowi papiestwo było przychylne, ponieważ zaproponował zmianę naliczania podatku kościelnego na bardziej korzystną dla Rzymu. Papież wydał salomonowy wyrok: swoje prawa zachować, cudzych nie naruszyć. Dlatego Łokietka koronowano w Krakowie, a nie w Gnieźnie. Długo nieprzychylni mu władcy nazywali go królikiem krakowskim. Tak też mówili o jego synu Kazimierzu, którego koronowano w Krakowie 25 kwietnia 1333. Ten władca ostatecznie załatwił sprawę korony, wypłacając ogromną kwotę w srebrnych monetach Karolowi IV Luksemburgowi. Dodajmy, że już współcześni nazywali Kazimierza „wielkim” z powodu jego wzrostu. Dopiero późniejsi potomni tłumaczyli ów przydomek jako uznanie jego osiągnięć.