Jakość, nie ilość
Czy Polacy przegrali wiek XIX? Jeśli za kryterium przyjąć posiadanie własnego państwa – tak. Ale jeśli, mimo braku Polski na mapie, naród i społeczeństwo przetrwały, korzystając z tego, co w danym momencie było możliwe – wygrali.
Polacy pod zaborami, poddani procesom chcianej lub wymuszonej modernizacji, osiągali ile się dało, choć bywało to trudne. Miarą ich zwycięstwa jest porównanie, jak zmienili się Polacy między rokiem 1795 a 1918. Stąd bilans wieku XIX był dla Polaków pomyślny.
Amerykański filozof i poeta Ralph Waldo Emerson (1803–1882) w eseju zatytułowanym „Cywilizacja” („Civilization”) pisał:
„Prawdziwym testem dla każdej cywilizacji nie jest spis ludności, rozmiar miast czy wielkość jej plonów, ale rodzaj człowieka, jakiego to państwo rodzi” („The true test of civilization is not the census, nor the size of the cities, nor the crops – no, but the kind of man the country turns out”).
Jedno z pokoleń Polaków dorastało pod zaborami, gdy niepodległa Polska wydawała się odległym i niespełnialnym marzeniem. To jego przedstawiciele w 1918 roku wykorzystali pomyślne okoliczności i odzyskali Polskę dla siebie i swoich dzieci. One z kolei stanęły przed koniecznością obrony wolności wywalczonej przez rodziców i dziadków, walcząc w wojnie obronnej w 1939 roku, a później na różnych frontach II wojny światowej – także w Powstaniu Warszawskim.
15 sierpnia 1944 roku – piętnasty dzień powstania warszawskiego. Na skrawku wolnej Polski – terenach Warszawy opanowanych przez powstańców – obchodzono Święto Żołnierza Polskiego, Matki Boskiej Zielnej oraz rocznicę tzw. Cudu nad Wisłą.
Miron Białoszewski w „Pamiętniku z Powstania Warszawskiego” zapisał:
„Dni się tak nie rozróżniało za bardzo. Ale to jedno święto – 15 sierpnia (wypadało we wtorek) – nagle postanowiono obejść, uczcić. Na przekór. Od rana. […] Tym razem czekało się też na Cud nad Wisłą. Też z nimi. Po drugiej stronie. I za Żeraniem. Ale żeby przyszli”.
Owego dnia siły amerykańsko-brytyjskie – w tym trzy maszyny z polskiej eskadry – dokonały kolejnego zrzutu dla powstania. Do lotu wystartowało 26 samolotów, z których 12 dostarczyło ładunek, 8 nie udało się to z przyczyn technicznych. Straty były wysokie: utracono 31% maszyn. Aby ich uniknąć i usprawnić pomoc dla powstania, ambasador USA w Moskwie Harriman prosi Andrieja Wyszyńskiego, zastępcę komisarza (czyli wiceministra) spraw zagranicznych ZSRR, o zgodę na lądowanie amerykańsko-brytyjskich samolotów, po dokonaniu zrzutów nad Warszawą, na terenach zajętych przez Sowietów. Wyszyński – „krwawy sędzia” z lat „Wielkiej Czystki” – odmawia.
Tymczasem w Warszawie, w Kawiarni Aktorek (ul. Mazowiecka 5), z okazji reaktywowania działalności Teatru Narodowego, odbyto premierę Kantaty w reżyserii Leona Schillera. Spektakl przerwano z powodu bombardowania. W Śródmieściu (ul. Grzybowska/róg ul. Żelaznej) ginie Louis Vengelli ps. „Herbert”, starszy sierżant, dezerter z Luftwaffe, powstaniec walczący w kompanii „Janusza” batalionu „Harnaś” Narodowej Organizacji Wojskowej. Była to jedna z szeregu podziemnych organizacji, które w czasie powstania podporządkowały się dowództwu Armii Krajowej.
Przypomnijmy udział w Powstaniu Warszawskim żołnierzy spoza Warszawy. Do stolicy przybyli z różnych stron, bliskich (jak Mazowsze) i dalekich (np. Kresy), zwłaszcza około tysiąca żołnierzy z Nowogródzkiego Okręgu AK. Nie byłoby walk w Puszczy Kampinoskiej bez Adolfa Pilcha ps. „Góra”, później „Dolina” (1914–2000), cichociemnego, jednego z najwybitniejszych dowódców AK, zwycięzcy znacznej większości z ponad dwustu stoczonych bitew i potyczek. Przebył, wraz z żołnierzami, długą drogę pod Warszawę, walcząc tak z hitlerowcami, jak i z Sowietami, polującymi na polskie wojsko podległe Rządowi Rzeczypospolitej.