Jak prawie rozpętałem drugą wojnę światową
Na początku XX wieku świat zaczęły obiegać gazety przedstawiające drastyczne fotografie z frontów pierwszej wojny światowej. Ludzie byli zmęczeni i przerażeni, a państwa europejskie udzielały sobie pisemnych gwarancji pomocy, które miały zabezpieczyć Stary Kontynent. 19 lutego 1921 roku zawarto w Paryżu polsko-francuski pakt sojuszniczy. Zobowiązywał on oba rządy do konsultacji w sprawach polityki zagranicznej oraz udzielenia wzajemnej pomocy militarnej w przypadku zaatakowania jednego z sygnatariuszy. 21 lutego wprowadzono poprawki do tej umowy, uściślając, że jest ona skierowana przeciwko wszelkiemu zagrożeniu ze strony Związku Radzieckiego i Niemiec. Gwarancje te zostały potwierdzone cztery lata później poprzez zawarcie układu w Locarno.
Gdy polityka prowadzona przez III Rzeszę sprowadzała na Europę widmo kolejnej wojny, Francuzi postanowili odnowić traktat 19 maja 1939 roku. Kilka miesięcy później – 25 sierpnia – Polska zawarła sojusz z Wielką Brytanią, rozwijający wcześniejsze gwarancje. Na wieść o podpisaniu tego układu Adolf Hitler rozkazał przerwać przygotowania do inwazji na nasz kraj, która według pierwotnego planu miała rozpocząć się 26 sierpnia.
W całym tym zamieszaniu rozkaz Hitlera nie dotarł do jednej z niemieckich jednostek dywersyjnych, stacjonującej na granicy polsko-słowackiej. W efekcie w nocy z 25 na 26 sierpnia bojówka pod dowództwem oficera Abwehry, Hansa-Albrechta Herznera, przedwcześnie rozpoczęła inwazję. Po opanowaniu stacji kolejowej Mosty koło Jabłonkowa, jednostka postanowiła poczekać na przybycie oddziałów Wehrmachtu. Dopiero po nawiązaniu łączności ze sztabem niemieckiej 7. Dywizji Piechoty w Żylinie, dywersanci dowiedzieli się o zmianie daty ataku i wycofali się w góry. Po wszystkim stacjonujący na Słowacji niemiecki generał Eugen Ott wysłał oficjalne przeprosiny generałowi Józefowi Kustroniowi tłumacząc, że był to incydent, który został wywołany przez „niepoczytalnego osobnika”.