Groźna nuda

Groźna nuda

Nudne i groźne dla rozumu jest bezmyślne powtarzanie formułek. Np. w krytykowaniu powstań kościuszkowskiego, listopadowego i styczniowego nie uwzględnia się błędów polityki rosyjskiej. Tak jakby Rosjanom wolno było wszystko, a Polacy mieli znosić bez protestu wszelkie prześladowania na tle etnicznym i wyznaniowym. Z perspektywy narodu silniejszego, rządzącego podbitym narodem słabszym, najważniejsze jest zachowanie spokoju. Wojna to przedsięwzięcie bardzo kosztowne. A więc owe powstania były porażką nie tylko Polaków, ale i fiaskiem polityki rosyjskiej.

6 stycznia 1875 odszedł do wieczności Piotr Wysocki, przywódca spisku w Szkole Podchorążych Piechoty w Warszawie, inicjator powstania listopadowego. Po klęsce, zesłany na Syberię, wrócił po ponad 25 latach. Ów zryw narodowowyzwoleńczy był czymś więcej, niż buntem młodszych oficerów, którzy nie mogli awansować w armii Królestwa Polskiego lub mieli dość pomiatania nimi przez wodza naczelnego (wielkiego księcia Konstantego Romanowa). Fakt, że 25 stycznia 1831 Sejm Królestwa Polskiego (istniejącego w unii personalnej z Imperium Rosyjskim) uchwalił detronizację cara, był logiczną konsekwencją stopniowego łamania konstytucji Królestwa przez Aleksandra I (który sam ją nadał), a później przez jego brata i następcę, Mikołaja I.

Gdyby porównać dzieje Polski i Rosji – więcej nas dzieli, niż łączy. Jedna z różnic to kultura polityczna. Np. 6 stycznia 1573, po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów wraz ze śmiercią króla Zygmunta II Augusta, w Warszawie zebrał się sejm konwokacyjny, gdzie ustalono zasady wyboru nowego władcy – czyli wolnej elekcji. Bez względu na późniejszą degenerację owego ustroju, idea władzy w państwie jako kontrakt monarchy z poddanymi była bliska refleksji czołowych filozofów antyku (zwł. Arystotelesa), rozważaniom średniowiecznych uczonych i pierwszym parlamentom zwoływanym w wiekach średnich na łacińskim Zachodzie.

6 stycznia 1939 polski minister spraw zagranicznych Józef Beck spotkał się w Monachium z szefem dyplomacji III Rzeszy Joachimem von Ribbentropem. Dzień wcześniej widział się z Hitlerem. Na obu spotkaniach Beck odpowiadał wymijająco na ponawiane żądania niemieckie. Władzy, ale i społeczeństwu, nie odpowiadała rola Polski jako jednego z koni ciągnących nazistowski rydwan wojenny. Wolność, zdobyta w 1918 i obroniona w 1920, była świeża – i dlatego inaczej pojmowana przez ówczesnych Polaków, z których większość pamiętała jej brak.

Zwróćmy uwagę, że 6 stycznia 1285 na synodzie w Łęczycy, zwołujący go arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka zarządził w podległych mu diecezjach wygłaszanie kazań w języku polskim. Uczynił to w kontekście coraz częstszych kontaktów ludności miejscowej z napływową – przybyszami z zachodu Europy, zwł. dzisiejszych Belgii, Holandii i Niemiec. Ich przenikanie się i sąsiedztwo nie zawsze przebiegały pokojowo. Np. obcojęzyczna większość chciała języka kazań dla niej zrozumiałego. Oczywiście średniowieczni osadnicy z Zachodu (sami siebie nienazywający Niemcami) to zupełnie co innego, niż XX-wieczni naziści. Ale wydarzenia z 1285 i 1939 to dwa momenty z długich dziejów polskich starań o utrzymanie własnej tożsamości i zachowanie (lub odzyskanie) wolności.