Dzień wagarowicza
Tadeusz Różewicz wspominał opowieść rodzinną o wprowadzaniu obowiązku szkolnego w ówczesnym zaborze austriackim. Chłopi nie posyłali dzieci do nauki nie tylko, gdy trwały prace w polu. W zimie i podczas roztopów też byli ku temu niechętni. Powtarzali: „kto się zna na piśmie, ten się do piekła ciśnie”. Awersja wynikała stąd, że bogacze i uczeni, wykorzystując naiwność i niezaradność wieśniaków oszukiwali ich. Jednak niechęć do ksiąg i szkół ma dłuższe dzieje…
W świecie feudalnym, majątek po ojcu dziedziczył najstarszy syn. Drugiego i kolejnych często prowadzono na drogę duchowną lub musieli szukać szczęścia np. w krucjatach, koloniach czy na dworach możnych. Długo w literaturze dworskiej i poradnikach dla władców twierdzono, że nawet jeśli władca powinien umieć czytać i pisać oraz korzystać z rad uczonych, to – jako człowiek czynu – ma oddawać się zajęciu godnemu swoich przodków i stanu rycersko-szlacheckiego. Mowa o ówczesnym odpowiedniku WF-u, czyli polowaniu, z użyciem różnych rodzajów broni i asysty, jak psy czy sokoły. Z czasem do przedmiotu dodano różne czynności nie mające praktycznego zastosowania, dziś zwane sportem.
Wagarować pochodzi od łacińskiego vagari, czyli tułać się, wałęsać. Ale czemu Dzień Wagarowicza wypada 21 marca? Nie wiadomo. Zbieżność z pierwszym dniem wiosny to nie zawsze dobry argument, w czasach gdy na Gwiazdkę pogoda bywa lepsza, niż na topienie Marzanny.
Nietypowe święto nabrało szczególnego znaczenia w 1988 roku. Pomarańczowa Alternatywa – antykomunistyczny ruch happeningowy z Wrocławia – zorganizowała wtedy akcję „Dzień Wiosny”. 10 tysięczna manifestacja była wyrazem solidarności z przebywającym w więzieniu liderem ruchu – Waldemarem Fydrychem zwanym „Majorem”.
Ciekawostką jest, że Pomarańczowa Alternatywa przyczyniła się do zasiedlenia przestrzeni miejskiej Wrocławia przez skrzaty… W nawiązaniu do tzw. „Rewolucji krasnoludków” można dziś podziwiać poukrywane w tym mieście liczne miniaturowe rzeźby.