Co u pana słychać?

Co u pana słychać?

„Szliśmy ulicą jak nadjechała buda, wysypali dosłownie jak kartofle żywych ludzi w workach papierowych z otworami na głowy i ręce. Ustawili ich pod ścianą, rozstrzelali, załadowali z powrotem i odjechali” – wspomina w rozmowie z ekipą hist.ly ksiądz Stanisław Kicman, mieszkaniec Woli, który w czasie Powstania Warszawskiego miał zaledwie 7 lat.

6 sierpnia 1944 r. gen. Tadeusz „Bór” Komorowski podjął decyzję o ewakuacji Komendy Głównej AK i Delegatury z dotychczasowej siedziby w fabryce na Woli w kierunku Starego Miasta. Dzień wcześniej zaczęła się jedna z największych masowych egzekucji popełnionych na Polakach – rzeź Woli. Masakra trwająca dwa dni pochłonęła życie od 30 do 65 tys. Polaków. Oprawcy nie szczędzili nikogo, w tym również kobiet i dzieci.

„Dochodzimy do bramy kościoła. Już za bramą stoi szpaler Niemców, a za tym szpalerem sterta rozstrzelanych ciał. Rozdzielają mężczyzn i kobiety z dziećmi. Każą nam klękać na trawniku. Ręce do góry. We wnękach kościoła ustawione RKM-y. Na cel leżą żołnierze. Z jednej strony widzimy ciała rozstrzelane, a z drugiej lufy wycelowane w naszą stronę. Nie zapomnę do końca życia nóżki dziecka w czarnych lakierkach, która wystawała z tej sterty. Czekaliśmy do zmorku, a więc około 3 godzin. W pewnym momencie Niemiec przy RKM-ie zrobił ruch. Mama przytuliła mnie do siebie lewą ręką i mówi: zamknij oczy nie będzie bolało. Ten głos mamy zamknij oczy nie będzie bolało słyszę po dzień dzisiejszy” – wspomina ksiądz Stanisław Kicman, któremu cudem udało się przeżyć te najczarniejsze chwile w historii stolicy.

Jednym z architektów rzezi Woli był generał SS Heinz Reinefarth, który odpowiadał także za masowe morderstwa w pozostałych dzielnicach Warszawy. Szacuje się, że w wyniku jego rozkazów mogło zginąć nawet 100 tys. Polaków.

Po wojnie Reinefarth nie tylko nie poniósł kary za swoje czyny, ale został szanowanym obywatelem RFN i burmistrzem miasta Westerland. W latach 70. z nieosądzonym katem Warszawy spotkał się polski reporter Krzysztof Kąkolewski, który przeprowadzał wywiady z niemieckimi zbrodniarzami na potrzeby swojej książki pt. „Co u pana słychać?”. Fragment rozmowy z Reinefarthem wyglądał następująco:

„- (…) generale Reinefarth. Przyjechałem tu dlatego, że został pan uniewinniony.
– W Polsce nie rozumieją przyczyn?
– Nie rozumieją. Czy pan nie obawia się, że przyjechałem, żeby zastrzelić pana?
– Nie. Widzę drugiego Polaka od dwudziestu dziewięciu lat. (…) Zawsze, wtedy też, mówiłem, że polscy bojownicy o wolność bardzo odważnie i bardzo wspaniale walczyli. (…)
– (…) potwierdza pan, że strzelano do nie uzbrojonych dzieci?
– Żołnierze opowiadali: „Dzieci do nas strzelają, więc my strzelamy do dzieci”.
– A egzekucje?
– Ja potępiam te egzekucje nie od dziś, ale wtedy także. Dochodziły mnie meldunki i wtedy odwoływałem egzekucje, ale tylko wtedy, gdy dochodziły mnie meldunki.
– Generale Reinefarth, pańskie nazwisko zostanie na zawsze symbolem czegoś straszliwego, od czego nie uwolni pana uniewinniający wyrok żadnego sądu”.