To może byśmy zabili Gomułkę? Kisiel przeciw dyktaturze ciemniaków. Jak ciemniaki biły Kisiela

To może byśmy zabili Gomułkę? Kisiel przeciw dyktaturze ciemniaków. Jak ciemniaki biły Kisiela

11 marca 1968 roku Kisielewski wyszedł z domu na spotkanie ze Stanisławem Stommą. Spokojnie zmierzał w stronę Starego Miasta i to właśnie tam wpadł w zasadzkę Funkcjonariuszy SB. Na tyłach katedry św. Jana katowano go długo i brutalnie. Bez litości bito pałkami i kopano po całym ciele ale… Wróćmy kilka lat wcześniej.

Jarosław Iwaszkiewicz zaproszenie od Zenona Kliszki na pilne spotkanie przyjął bez zdziwienia. Partyjny aparatczyk, który był prawą ręką Władysława Gomułki, w imieniu towarzysza „Wiesława” nadzorował środowiska twórcze. Dlatego często widywał się ze sławnym pisarzem, będącym równocześnie prezesem Związku Literatów Polskich. Iwaszkiewicz bywał bardzo pomocny, bo brał na siebie perswadowanie zbyt niepokornym literatom, żeby za bardzo nie krytykowali władzy ludowej, bo ta może stracić cierpliwość. Jednak tym razem pisarza czekała spora niespodzianka. Kliszko z kamienną twarzą uruchomił magnetofon i Iwaszkiewicz usłyszał dwa, dobrze znane mu głosy.
„Jaka nuda” – rzekł, niemal ziewając Stefan Kisielewski.
„To może byśmy na przykład zabili Gomułkę?” – odparł równie znudzony i pijany Jerzy Andrzejewski.
„To przyjdzie jakiś Moczar” – zaoponował Kisiel.
„Ale zawsze będzie jakaś rozrywka” – upierał się autor „Popiołu i diamentu”.
Kliszko przerwał odtwarzanie nagrania i popatrzył zimno na Iwaszkiewicza. Po czym postawił w imieniu Gomułki żądanie, by Związek Literatów Polskich oficjalnie potępił obu zamachowców. Przykładnym ich ukaraniem miało się natomiast zająć komunistyczne państwo. Prezes ZLP zaprotestował. Następnie długo i uparcie tłumaczył towarzyszowi Kliszce, że obaj literaci byli w sztok pijani. Poza tym taka uchwała ośmieszyłaby zarówno Związek Literatów Polskich, jak i kierownictwo PZPR. Wreszcie Kliszko ustąpił. Jednak w grudniu 1964 r., zapoznał z nagraniem przewodniczącego koła poselskiego „Znak” Stanisława Stommę i oświadczył mu, że Kisielewski zostanie wykreślony z listy kandydatów na posłów. W ten sposób krótka polityczna kariera pisarza dobiegła końca, a po Warszawie rozeszła się plotka, że Kisiel nie zasiądzie ponownie w Sejmie, bo planował zabić Gomułkę. Był to dopiero początek kłopotów sławnego felietonisty…

Słychać skandowanie tłumu. Tłum krzyczy „Wiesław”, „Wiesław”
„Należy wychowywać zarazem rządzących i rządzonych” – notował w swoim dzienniku Kisielewski „Trzeba wychowywać i jednych i drugich, pierwszym przypominając, że są tu tylko z łaski Rosji, że nie są właścicielami tylko dzierżawcami, drugim, że nadmierny strach i potulność nic im nie dadzą” – dodawał.

Publicysta „Tygodnika Powszechnego” od samych początków istnienia Polski Ludowej próbował brać na siebie rolę opozycjonisty. Weteran września 1939 r., potem konspirator i uczestnik Powstania Warszawskiego (podczas którego został ranny), nie żywił złudzeń co do komunistycznego reżimu. Zachował też dość odwagi, żeby próbować mówić o jego ciemnych stronach. Choć cenzura w PRL żadnego innego autora nie pilnowała tak dokładnie, okaleczając wszystkie jego teksty, każdy szanujący się inteligent czytał Kisiela.

Gdy zaś karano go zakazem publikacji, pozostawała mu jeszcze, wydawana w Paryżu przez Jerzego Giedroycia, „Kultura”. Tam słał swe eseje, polityczne analizy oraz powieści, publikowane pod pseudonimem Tomasz Staliński. Jako, że natura nie poskąpiła Kisielowi talentów, gdy reżym próbował wziąć go głodem, odcinając od kolejnych źródeł dochodów, wówczas brał się za komponowanie utworów muzycznych. Robił to z całkiem sporym powodzeniem. Zawsze jakoś wiążąc koniec końcem.

Na początku rządów Władysława Gomułki, gdy nastąpiła polityczna odwilż, Kisielewski próbować reformować PRL. W roku 1957, za przyzwoleniem władz, został posłem na Sejm, jako jeden z reprezentantów środowisk katolickich. W parlamencie opozycja otrzymała wówczas pięć miejsc. Będąc członkiem koła poselskiego „Znak” szybko przekonał się, że komunistyczne reżimy są niereformowalne. Kilka lat bicia głową w mur sprawiało, iż stawał się coraz większym pesymistą. Usunięcie z Sejmu po dwóch kadencjach, przyjął więc niemal z ulgą. Gorzej, że Gomułka nie chciał zapomnieć o planowanym zamachu. Dlatego cenzura ani na monet nie odpuszczała Kisielowi, niemiłosiernie tnąc każdy jego tekst. Tę, coraz bardziej beznadzieją wegetację przerwał nagle jeden spektakl teatralny.

Słychać głos Gustawa Holoubka, wygłaszającego monolog Konrada z „Dziadów” Adama Mickiewicz i owacyjne brawa widowni.

Przed Teatrem Narodowym w Warszawie wieczorem 30 stycznia 1968 r. z każdą godziną gęstniał tłum ludzi. Wszystkie bilety na spektakl „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka wyprzedano. Tymczasem chętnych, by dostać się na widownię nadal przybywało. Wieść, że Gomułka osobiście nakazał zdjąć ze sceny dramat Adama Mickiewicza, bo jego treść i reakcje widowni godziły w „przyjaźń polsko-radziecką”, obiegła stolicę lotem błyskawicy. Kto żyw chciał zobaczyć ostatnie przedstawienie. Przybycie funkcjonariuszy MO niewiele pomogło i do teatru, nim na głucho zamknięto wszystkie drzwi, wdarło się ok. 400 ludzi bez biletów. Ponad tysiąc osób na widowni czekało, aż na scenę wyjdą aktorzy i odegrają spektakl napisany stulecie wcześniej. Gdy kurtyna opadła, wybuchły studenckie protesty.

Słychać skandowanie młodych głosów „Niepodległość bez cenzury!” oraz „Dziady!”, „Dziady!”.

Zdjęcie ze sceny Teatru Narodowego „Dziadów” śmiertelnie uraziło pisarzy. Już 1 lutego 1968 r. w siedzibie Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich, ktoś zorganizował akcję zbierania podpisów pod petycją domagającą się zwołania nadzwyczajnego zebrania wszystkich członków ZLP. Później „Trybuna Ludu” ogłosiła, iż byli to: Antoni Słonimski, Paweł Jasienica i Arnold Słucki – czyli wywrotowcy pochodzenia żydowskiego. Dołączył do nich katolicki intelektualista Andrzej Kijowski. W krótkim czasie zebrano 233 podpisy członków Związku, co mocno zaniepokoiło władze. Na dokładkę Iwaszkiewicz złożył w Ministerstwie Kultury pisemny protest przeciwko cenzurowaniu Mickiewicza, następnie błyskawicznie spakował walizki i wyjechał na ferie do Paryża. Tak uciekając od obowiązku pacyfikowania rozgorączkowanych koleżanek i kolegów. Zniknięcie Iwaszkiewicza postawiło w trudnej sytuacji rządzących. Minister kultury Lucjan Motyka wpadł wówczas na pomysł, żeby pozwolić na nadzwyczajne zebranie ZLP, zaplanowane na 29 lutego, a najwierniejszym wobec partii pisarzom: Jerzemu Putramentowi, Romanowi Bratnemu i Stanisławowi R. Dobrowolskiemu zlecił specjalne zadanie. Minister przekazał im projekt rezolucji wzywającej władze PRL, by przywróciły na deski teatralne „Dziady”, lecz jednocześnie potępiającej protestujących wywrotowców. Następnie Motyka nakazał zgłoszenie rezolucji na początku zebrania i zmuszenie reszty literatów, żeby ją przegłosowali, jako oficjalne stanowisko ZLP.
„Czy rezolucja przejdzie? Można na to pytanie odpowiedzieć słowami Hamleta: that is the question” – notował w dzienniku redaktor naczelny „Polityki” Mieczysław F. Rakowski.

Słychać natarczywe dzwonienie telefonu

Rankiem 29 lutego, w dniu Walnego Zebrania ZLP, Stefan Kisielewski odebrał dziwny telefon. W słuchawce usłyszał nieznajomy głos ostrzegający go, by nie szedł do siedziby Związku na Krakowskim Przedmieściu. Podobny telefon odebrał Paweł Jasienica. Był to początek serii zagadkowych wydarzeń. Tuż przed godziną trzynastą w gmachu Głównego Urzędu Kontroli Publikacji Prasy i Widowisk na ulicy Mysiej ktoś odpalił petardę, zawierającą mieszaninę: chloru, acetonu i fluoru, nazywaną w żargonie wojskowym: „dymno-napastniczą”. Co ciekawie takie „zabawki” posiadało jedynie wojsko. Wśród unoszących się kłębów gryzącego dymu strażacy wyciągali oszołomionych gazem cenzorów przez okna.
Gdy ok. godz. 16. pisarze przybyli do siedziby ZLP, czekała na nich wiadomość, że usiłowano wysadzić w powietrze budynek cenzury. Następną niespodzianką okazał się projekt opozycyjnej rezolucji, zgłoszony przez Andrzej Kijowskiego. Potępiała ona zakaz wystawiania „Dziadów” i krytykował politykę kulturalną władz. Dyskusję, jaka nad nim rozgorzała, zdominowali najbardziej nielubiani przez reżym pisarze. Antoni Słonimski oraz Paweł Jasienica. Wreszcie na mównicę wszedł Stefan Kisielewski.
„Byłoby oczywiście rzeczą śmieszną, gdybyśmy dziś mówili tylko o sprawie «Dziadów»” – rozpoczynał swoje wystąpienie. Po czym zupełnie otwarcie zaczął przytaczać kolejne przykłady, jak w PRL represjonuje się twórców za dzieła, które nie spodobały się reżymowi. Na koniec Kisiel poparł rezolucją Kijowskiego. Jak podsumowywał: „stawia ona sprawę całościowo na tle skandalicznej dyktatury ciemniaków w polskim życiu kulturalnym”.

Odgłos podjeżdżających ciężarówek, a następnie wyskakujących z nich kolejnych ludzi.

Rezolucję Kijowskiego przyjęto stosunkiem głosów 221 do 124 około północy, odrzucając dokument napisany przez ministra Motykę. Wówczas pod siedzibę ZLP przybyli na ciężarówkach tajemniczy ludzie, podający się za aktyw robotniczy. Przez moment wydawało się, że wejdą do budynku i zaczną bić pisarzy. Podejrzewano, iż wysłał ich minister spraw wewnętrznych Mieczysław Moczar. Brutalna pacyfikacja literatów mogła dodatkowo podgrzać atmosferę w kraju, co było szefowi MSW bardzo na rękę. Od dawna tą drogą starał się podkopywać pozycję Gomułki. Ale na spotkanie bojówki wyszedł członek KC Jerzy Putrament i powołując się na swe partyjne funkcje oraz znajomości zdołał zniechęcić nieproszonych gości do szturmu.
Przez kolejne dni wydawało się, iż przyjęcie wywrotowej rezolucji ujdzie pisarzom płazem. Na szczytach władzy trwała wojna podjazdowa i chwilowo nikt nie miał czasu zajmować się literatami. Aż nagle na spotkaniu kierownika Biura Prasy KC z redaktorami naczelnymi kluczowych tytułów prasowych, Stefan Olszowski oznajmił iż: „Kisielewski stwierdził, że w Polsce od 20 lat panuje skandaliczna dyktatura ciemniaków” oraz „wystąpił z tezą, że trzeba zmienić kierownictwo kraju, jednakże nie powiedział na kogo” – mówił Olszowski.

Słychać odgłosy uderzeń i jęki z bólu

Kisiel znów był zupełnie nieświadom tego, iż po czterech latach spokoju Gomułce po raz kolejny doniesiono, iż planuje on zamachnąć się na towarzysza „Wiesława” oraz władzę ludową. Dlatego 11 marca spokojnie wyszedł z domu, na umówione telefonicznie spotkanie ze Stanisławem Stommą. Zupełnie nie przejmował się tym, że jego telefon od dawna jest na podsłuchu. Funkcjonariusze SB (nazywani przez reżymowe media „nieznanymi sprawcami”) wiedzieli dokąd zmierza i zaczaili się na Starym Mieście. Kilku rosłych zbirów bez trudu wciągnęło niezbyt postawnego intelektualistę do jednej z bram. Następnie, zgodnie z wytycznymi przełożonych, przystąpili do utrwalania władzy ludowej.
„Wygłosili do mnie przemówienie ideologiczne, a potem powiedzieli: A teraz, skurwysynu za to dostaniesz” – opowiadał Kisielewski znajomym. Na początek tłukli go pałkami. Gdy upadł kopali go po całym ciele, ale oszczędzali głowę. Skatowany przez Esbeków Kisiel wylądował w szpitalu.

Znów słychać wystąpienie Gomułki. Tym razem słynna mowa wygłoszona 19 marca 1968 na spotkaniu z aktywem partyjnym w warszawskiej Sali Kongresowej

Brutalne pobicie Kisielewskiego zastraszyło literatów. Ale to nie wystarczyło Gomułce. Podczas transmitowanego w telewizji spotkania z aktywem partyjnym w Sali Kongresowej Pałacu Kultury 19 marca 1968 r. dużą część przemówienia zadedykował swym osobistym wrogom – Kisielewskiemu i Jasienicy.
Tak rozpętując kampanię nienawiści. Wszystkie, partyjne media atakowały zbuntowany literatów na czele z Kisielewskim. I nagle latem 1968 r. zapadła martwa cisza. Twórcy, którzy znaleźli się na listach proskrypcyjnych, nie mogli nic opublikować, mieli też zakaz wstępu do radia i telewizji. Takie nazwiska jak m.in.: Kisielewski, Andrzejewski, Mrożek, Słonimski, Kijowski, Jasienica zaczęły znikać z encyklopedii i podręczników szkolnych. Nie pojawiały się też na szpaltach gazet. Reżim skazywał swych wrogów na zapomnienie i życie w nędzy. Acz jak się wkrótce okazało odejść z życia publicznego musiał Gomułka, a nie pisarze.
„Dwa słowa «dyktatura ciemniaków» nagle się spopularyzowały i nawet Gomułka wziął je do siebie, choć ja mówiłem o cenzurze, w rezultacie miałem dużą reklamę w państwowych środkach przekazu, co zawsze jest dobre” – wspominał po latach z uśmiechem Kisiel.

Źródła:
Stefa Kisielewski, Dziennik, Warszawa 1996.
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1967-1968, Tom 3, Warszawa 1999.
Kazimierz Braun, Teatr Polski (1939-1989). Obszar wolności – obszar zniewolenia, Warszawa 1994.
Andrzej Friszke, Oaza na Kopernika. Klub Inteligencji Katolickiej 1956 – 1989, Warszawa 1997.
Jerzy Eisler, Marzec 1968. Geneza – przebieg – konsekwencje, Warszawa 1991.
Joanna Siedlecka, Kryptonim „Liryka”. Bezpieka wobec literatów. Warszawa 2008

Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu „Kultura w sieci”.