Najdziwniejszy proces II RP – pobicia w obronie dobrego imienia Marszałka.
Nad Wilnem zapadał zmrok gdy czterej mężczyźni, ruszyli na polowanie. Swojej ofiary nie musieli szukać długo. Był nią Stanisław Cywiński, znany krytyk literacki z „Dziennika Wileńskiego”, który tej nocy mocno przeziębiony został w domu z żoną i 14-letnią córką. Obecność kobiet w niczym nie przeszkodziła oprawcom – na oczach rodziny ciężko pobili 51-latka. W ten sposób sanacyjni oficerowie wymierzyli sprawiedliwość człowiekowi, który w jednym ze swoich ostatnich tekstów obraził Józefa Piłsudskiego.
Równolegle do redakcji dziennika, który opublikował artykuł, weszła kolejna grupa oficerów gotowych wszelkimi środkami bronić dobrego imienia Marszałka. Napastnicy zdemolowali pomieszczenia i pobili m.in. redaktora naczelnego gazety Aleksandra Zwierzyńskiego.
Jak opisywał to potem przed sądem świadek Tadeusz Kiersnowski: „Bito go w ten sposób, że kilku trzymało Zwierzyńskiego za ręce, a jeden z oficerów okładał go kolbą rewolweru po twarzy i po głowie”. Skatowany został również Zygmunt Fedorowicz, redaktor prowadzący „Dziennika Wileńskiego”. Napastnicy działali jak w amoku, o czym świadczy fakt, że ucierpiała wówczas również dozorczyni budynku.
Napadnięty we własnym domu Stanisław Cywiński, po opatrzeniu ran, postanowił jak najszybciej dostać się do redakcji, aby opisać całą bulwersującą sprawę. Pech chciał, że wciąż byli tam pałający żądzą zemsty oficerowie, którzy pobili go po raz drugi.
„Wreszcie przybyła policja, której towarzyszył starosta – czytamy w książce „Ostatnie Lata Polskiego Wilna”. – Urzędnik przywitał się z oficerami i polecił niezwłocznie osadzić w więzieniu Cywińskiego, Zwierzyńskiego oraz Fedorowicza. Na polecenie Józefa Przyłuskiego – prezesa Sądu Apelacyjnego w Wilnie – zostali aresztowani, a ze względu na stan zdrowia umieszczono ich w szpitalu więziennym”.
Pobici publicyści oczekiwali tam na proces, który przeszedł do historii jako jedno z największych kuriozów II RP.
Kto był kabotynem?
Cała sprawa rozpoczęła się od jednego zdania: „Polska jest jak obwarzanek. Wszystko co najlepsze na Kresach, a w środku pustka”. Była to opinia wygłoszona niegdyś przez Józefa Piłsudskiego, którą Melchior Wańkowicz przypomniał w książce „COP. Ognisko siły”. Jej premiera odbyła się niedługo przed feralnym zajściem w Wilnie, a recenzja autorstwa Stanisława Cywińskiego ukazała się właśnie w „Dzienniku Wileńskim”.
Ten wszechstronnie wykształcony publicysta, który wykładał filozofię na Uniwersytecie Stefana Batorego, początkowo opowiadał się za wizją Polski Józefa Piłsudskiego. Jednak z biegiem lat stawał się coraz bardziej krytyczny wobec sanacji, zbliżając się do endecji, z którą w l. 30-tych był już jednoznacznie kojarzony. Śmierć Piłsudskiego (w 1935 roku) nie stępiła jego pióra wymierzonego w Marszałka – Cywiński bezpardonowo oceniał dorobek zmarłego przywódcy sanacji.
Recenzja książki Wańkowicza zapewne przeszłaby bez większego echa, gdyby nie jedno zdanie:
„Wańkowicz daje szereg żywych obrazków tego co widział, no i czego nie widział, ale co ma podobno powstać w czasie najbliższym, w tym sercu Polski, zadając kłam słowom pewnego kabotyna, który mawiał o Polsce, że jest jak obwarzanek: tylko to coś warte, co jest po brzegach a w środku pustka”. Co ciekawe, fragment ten umknął uwadze cenzora z Wydziału Społeczno-Politycznego Urzędu Wojewódzkiego w Wilnie.
Recenzja Cywińskiego ukazała się 30 stycznia 1938 roku. Dwa tygodnie później „Naród i Państwo”, niszowy tygodnik wydawany przez Związek Naprawy Rzeczypospolitej, uderzył w dzwon alarmowy. W anonimowym tekście zatytułowanym „Plugastwo słowa”, tygodnik oskarżył Cywińskiego o „pohańbienie pamięci tego, którego trumnę Prezydent odprowadził na Wawel”. Chociaż „Naród i Państwo” nie podpisał autora tego tekstu, to wielu podejrzewało, że stał za nim sam Wańkowicz.
Na nieszczęście dla Cywińskiego, numer „Narodu i Państwa” z krytyką napisanej przez niego recenzji wpadł w ręce człowieka, który za Marszałkiem poszedłby w ogień. 48-letni gen. Stefan Dąb-Biernacki w czasie I wojny światowej był oficerem Legionów Polskich, a od 1930 roku pełnił funkcję inspektora armii w Wilnie. Rozwścieczony gen. Dąb-Biernacki uznał, że tę sprawę można załatwić tylko w jeden sposób – oficerowie z Wilna muszą osobiście wymierzyć sprawiedliwość ludziom, którzy ośmielili się zakpić z Marszałka.
Szczegóły operacji pomszczenia Marszałka opracował współpracownik generała, dowódca 1. Pułku Piechoty, płk Kazimierz Burczak.
„Z zebranych oficerów – wspominał później mjr Arnold Jaśkowski – potworzył kilka patroli, mam wrażenie, że około 10, na czele postawił dowódców i każdemu z poszczególnych patroli dał określone zadanie do wykonania: jedne otrzymały jako zadanie zamknięcie ulic wiodących do redakcji >>Dziennika Wileńskiego<<, (...) inne otrzymały polecenia zamknięcia ulic i niedopuszczania doń ludzi w rejonie zamieszkania profesora Cywińskiego. Specjalne znowuż patrole otrzymały zadanie udania się do redakcji >>Dziennika Wileńskiego<<, zdemolowania urządzeń drukarni tego dziennika i pobicia zajętych tam pracowników, wreszcie inny jeszcze patrol otrzymał polecenie wtargnięcia do mieszkania Cywińskiego i pobicia go w jego mieszkaniu”. Cat obrońcą O brutalnym ataku na redaktorów „Dziennika Wileńskiego” szybko zrobiło się głośno w całej Polsce. Politycy rządzącej sanacji ścigali się ze sobą w potępianiu pobitych i tłumaczeniu oficerów. Senator Władysław Malski (w wojsku dosłużył się stopnia kapitana) powiedział przy tej okazji, że „honor służby nakazuje nam reagować bez względu na to, kto, gdzie i jak uwłacza imieniu Komendanta”. Słowa te najlepiej oddają nastawienie władz do całej sprawy. Publicyści oskarżeni o zniesławienie Józefa Piłsudskiego jak najszybciej musieli zostać postawieni przed sądem i przykładnie ukarani. Proces Cywińskiego i Zwierzyńskiego rozpoczął się błyskawicznie. Podsądni oskarżeni zostali o użycie „obelżywego wyrazu dla określenia osoby Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego”. Co ciekawe, główny oskarżony, Stanisław Cywiński, stwierdził ku zdumieniu wszystkich obecnych w sądzie, że nie przyznaje się do winy, ponieważ to nie Piłsudskiego nazwał „kabotynem”. „Byłem przekonany, że słowa te pochodzą od redaktora >>Słowa<< Stanisława Mackiewicza, który w swym czasie w polemice ze mną pisał, że Małopolska dała Polsce wojsko, Wielkopolska pracę, Litwa rozmach, a Kongresówka wraz z Warszawą Messalkę i Kawecką” – bronił się Stanisław Cywiński. Ponadto, główny oskarżony przekonywał, że według niego słowo „kabotyn” w ogóle nie jest obraźliwe i brzmi mniej więcej tak samo jak „snob”. Proces toczył się według przedziwnych reguł. Cywińskiemu zależało rzecz jasna na podkreślaniu, że stał się ofiarą brutalnego napadu. Gdy jednak zaczął tłumaczyć: „Kiedy zostałem napadnięty przez cztery osoby, które miały mundury...”, momentalnie przerwał mu sędzia prowadzący sprawę, mówiąc: „O tem nie będzie pan mówił. Ta sprawa należy do innej jurysdykcji, tutaj nie pozwolę jej mieszać”. Tak to wyglądało do końca procesu. Sprawa pobicia publicystów nie mogła być poruszona. Liczyło się tylko zbezczeszczenie czci Marszałka. Na sali sądowej oskarżonych wspierali m.in. były rektor uniwersytetu w Wilnie prof. Marian Zdziechowski oraz wspomniany redaktor wileńskiego dziennika „Słowo” Stanisław Cat-Mackiewicz. Ten ostatni bronił Cywińskiego, choć wcześniej obaj publicyści mocno się ze sobą spierali. „Melchior Wańkowicz w jednej ze swoich książek wspomniał na stronie dwudziestej drugiej, że Piłsudski powiedział kiedyś, iż Polska jest jak obwarzanek, wszystko co jest naokoło jest coś warte, a środek najmniej. Traf zdarzył, że profesor Cywiński pisujący w narodowym »Dzienniku Wileńskim« polemizował ze mną na podobny temat. Czytając więc książkę Wańkowicza, zanotował na kartce osobnej >>Strona 22<<, wyraz >>obwarzanek<< i dopisał obok mój pseudonim literacki>>Cat<< – przynajmniej tak zeznawał w sądzie – i potem napisał w artykule sprawozdawczym o książce Wańkowicza, że >>Polska nie jest jak obwarzanek, jak to mawiał pewien kabotyn<< i przy tym zdaniu jeszcze dodał w nawiasie >>Stronica 22<<. Pozory więc były silne, że miał na myśli Piłsudskiego, chociaż go nie wymienił – ja gotów jestem raczej tłumaczeniu się profesora Cywińskiego uwierzyć, albowiem był to człowiek niezdolny do kłamstwa. Jeśli skłamał w sądzie, to na pewno pierwszy raz w życiu” - wspominał Cat-Mackiewicz. Żadna próba obrony nie miała jednak szans powodzenia wobec takiego nastawienia sądu. Zwierzyniecki został uniewinniony, ale Cywiński musiał ponieść karę i został skazany na trzy lata więzienia. Druga instancja zmniejszyła mu wyrok o połowę, ale ostatecznie odsiedział tylko pięć miesięcy. Oczywiście żaden z oprawców w mundurach nie poniósł kary – najwyższe dowództwo dopilnowało, by nie spotkała ich jakakolwiek przykrość. W reakcji na sprawę Cywińskiego Sejm przyjął Ustawę o ochronie Imienia Józefa Piłsudskiego. Artykuł 2 tej ustawy stanowił: „Kto uwłacza Imieniu JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO - Wskrzesiciela Niepodległości Ojczyzny i Wychowawcy Narodu - podlega karze więzienia do lat 5”. Zabawne ponieważ przepis ten został uchylony dopiero 1 stycznia 1970 roku i do tego czasu w PRLu – przynajmniej w teorii – można było trafić do więzienia za krytykę Marszałka Piłsudskiego. Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu "Kultura w sieci".