Julian Tuwim – hejter i pornograf
Stoi na stacji lokomotywa,
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:
Tłusta oliwa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha
Julian Tuwim kojarzy nam się dziś przede wszystkim z wierszami dla najmłodszych, ale w czasach, gdy żył, nazywany był żydowskim pornografem. Sam obwołał się „świntuchów hersztem”, a dziś być może okrzyknięto by go trollem, hejterm, a nawet satanistą. Powód?. – Kiedy się czyta wiersze Tuwima można pomyśleć, że dorastał w kochającej się rodzinie, a przecież otoczenie, w którym się wychowywał było bardzo toksyczne. Jego ojciec izolował się od rodziny, a matka groziła samobójstwem – mówił w PR 2Piotr Matywiecki, autor biografii łódzkiego poety i dodawał – Istnieje w twórczości Tuwima cały nurt, który można nazwać diabolicznym, satanistycznym nieomal. Fascynacja wszystkim co demoniczne. To wziął na pewno z Gogola, tę ciemną stronę swojej muzy.
I ty, księżuniu, co ku***a
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Niewiele wiemy dziś o okolicznościach powstania wiersza „Absztyfikanci Gruber Berty” i jego dalszych losach, poza tym, że w czasach Tuwima nie wzbudził on skandalu obyczajowego. Wpływ na taki obrót spraw miał zapewne fakt, że wydano go w łącznej liczbie zaledwie 35 egzemplarzy. Jakby tego było mało trafił on początkowo wyłącznie do kręgu osób najbliższych Tuwimowi. Wiersz po raz pierwszy został wydrukowany w 1937 r. w Poznaniu przez przyjaciela poety i wielbiciela jego twórczości Andrzeja Piwowarczyka.
Brutalny pamflet znany jest pod kilkoma tytułami. Jeden z nich – „Absztyfikanci Grubej Berty” – odnosi się do pierwszych słów utworu. Kolejne brzmią: „Całujcie mnie wszyscy w d…ę” oraz „Wiersz, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w d…ę pocałowali”.
Choć wciąż nie znamy wszystkich okoliczności powstania wierszydła Tuwima, to jedno nie ulega wątpliwości: był to prowokacyjny manifest, w którym poeta rozliczał się za pomocą pióra ze społeczną hipokryzją. Jak pisze Sandra Trela w tekście „Prowokacja prowokacji (Tuwim a rebours)”:
„Ktoś musiał wymierzyć mu policzek. Nawet wiadomo kto. Ujmując najprościej – społeczeństwo. Hordy składające się z antysemickich działaczy, polityków prawicowych, lewicowych (nieważne jakich), drużyn sportowych, czytelników gazet, robotników, księży, prostytutek – słowem z wszystkich obrzydliwie łgających gęb, z którymi musiał w stopniu mniejszym bądź większym obcować na co dzień. Oto czysta reakcja. Inwektywa. Odruch wymiotny”.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Jego ekspresja mogła wynikać po części z kompleksu, jaki Tuwim miał na punkcie swojego wyglądu. A konkretnie znamienia na twarzy. – Ogromna ciemna połać na policzku. To mogło w chłopcu budzić traumę i poczucie naznaczenia (…) Jego matka zabobonnie tę skazę demonizowała. W folklorze żydowskim istnieje przekonanie, że naznaczenie przez demona tak właśnie wygląda. Coś z tego ciemnego, demonicznego przekonania w rodzinie, ale i w samym Julianie Tuwimie, pozostało – mówił w PR 2 Piotr Matywiecki.
Pisarz krytykował także celibat w Kościele katolickim oraz sugerował, że kaznodzieje „ciągną z nieba grubą rentę”. Prywatnie poeta był jednak pod wielkim wrażeniem prawd moralnych zawartych w katolicyzmie i choć nigdy tej wiary nie przyjął, to na jego biurku w domu rodzinnym leżał porcelanowy krzyż z głową Chrystusa w ciernistej koronie.
Analiza nieprzyzwoitego wiersza Tuwima to jednak podróż nie tylko przez cały przekrój społeczny ówczesnej Polski, ale również – a może przede wszystkim – przez meandry bardziej i mniej znanych wątków biograficznych poety. Oprócz odezw skierowanych do konkretnych grup społecznych, w kilku miejscach wymienia on także osoby, które znał osobiście.
I ty za młodu niedorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta,
Całujcie mnie wszyscy w d…ę.
Większość z nich nie zostaje dokładniej określona w utworze, przez co można jedynie przypuszczać, że pisarz miał na myśli swoich dawnych sąsiadów. Ale wymienia też postać tajemniczego profesora „Cy… wileńskiego”, który – jak twierdzi poeta – „dobrze wie” za co ten ma do niego uraz.
Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy… wileński
(Pan wie już za co, profesorze!)
Tajemniczego tylko z pozoru, gdyż rozszyfrowanie jego tożsamości nie stanowi najmniejszych problemów dla znawców życiorysu Tuwima. A ci mówią jednym głosem – chodziło o słynnego w okresie międzywojennym krytyka literackiego Stanisława Cywińskiego, który dziewięć lat wcześniej ośmielił się zdyskredytować poetę na łamach „Dziennika Wileńskiego”. Gdy w 1928 r. Tuwim odebrał literacką nagrodę miasta Łodzi, profesor opublikował artykuł „Też laureat”, w którym zarzucił pisarzowi „nienawiść do Adama Mickiewicza”. Poeta zaripostował wówczas, nie szczędząc gorzkich słów pod adresem zarówno Cywińskiego, jak i prawicowej endecji, z którą ten sympatyzował.
Katalog urazów Tuwima był jednakże znacznie dłuższy, obejmując nie tylko różne frakcje polityczne, ale także duchownych, robotników i sportowców. Jednym z jego dramatów było towarzyszące mu przez całe życie poczucie odmienności. Poeta miał z jednej strony żal do polskiego społeczeństwa, w którym czuł się postrzegany przez pryzmat swojego żydowskiego pochodzenia, a z drugiej – do samych Żydów, którzy nierzadko stygmatyzowali go za to, że identyfikował się z polskim narodem.
„Izraelitcy doktorkowie, Wiednia, żydowskiej Mekki, flance” – pisze Tuwim, nawiązując do faktu, że w stolicy Austrii powstała redagowana przez żydowskich redaktorów gazeta „Neue Freie”, którą kolportowano także na terenie Polski. Równie krytycznie oceniał wszelkiej maści syjonistów, pisząc o halucach – kandydatach na osadników w Palestynie – którzy leją tkliwie „starozakonne łzy kretyńskie, że »szumią jodły w Tel-Avivie«”.
Sprzeciwiając się natomiast antysemitom Tuwim nie omieszkał nawiązać do sytuacji w Niemczech określając osoby reprezentujące takie poglądy mianem „wypierdów germańskiego ducha”. „Gdy swoją krew i waszą sprawdzę, wierzcie mi, jedna będzie jucha” – podsumowuje poeta.
Chociaż Tuwim nie zamierzał rozpowszechniać masowo swojego pamfletu, skrytykował również wszechobecną w II RP cenzurę. Pod koniec utworu poeta stwierdza, że cenzor zapewne skaże go za niego „na ciupę” , co kryło w sobie głęboką aluzję, aniżeli rzeczywiste obawy autora.
A bez wątpienia wiersz ten spełniał kryteria, które mogłyby doprowadzić co najmniej do konfiskaty wydanych egzemplarzy. Dość wspomnieć, że w latach 30. konfiskowano ok. 2 tys. wydań prasowych rocznie, które zawierały treści szkodliwe z punktu widzenia władzy, a niekiedy liczba ta dochodziła nawet do 3 tys. Cenzurze podlegały naturalnie artykuły poświęcone sprawom politycznym, stąd niektóre redakcje – chcąc ograniczyć ewentualne straty wynikające z konfiskat – zaczęły skupiać się bardziej na skandalach i sensacjach. W konsekwencji doprowadziło to do tabloidyzacji, która również była przedmiotem krytyki Tuwima.
Prym w rozpowszechnianiu treści tego typu wiódł polski przedwojenny magnat prasowy Marian Dąbrowski. Wydawca słynął z tego, że płacił swoim dziennikarzom bajońskie sumy za artykuły poruszające wyjątkowo mocne i skandaliczne tematy. Nic zatem dziwnego, że w „Absztyfikantach Grubej Berty” Tuwim przywołał czytelnika jednego z jego najbardziej znanych pism – „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” – pisząc pogardliwie o „wypasionym na Ikacu”.
Wielką zasługą Juliana Tuwima i wszystkich skamandrytów było odcięcie się od poetyki młodopolskiej, symbolistycznej. Autor „Całujcie mnie wszyscy w d…ę” ” dokonał wręcz przełomu. Oprócz dzieł charakteryzujących się niebywałym pięknem i kulturą słowa, tworzył także wiersze pisane językiem kolokwialnym, czy wprost wulgarnym.
W dzisiejszych czasach za wiersz „Absztyfikanci Grubej Berty” mógłby zostać okrzyknięty trollem, hejterem czy prowokatorem. Jest jednak uznawany za jednego z najwybitniejszych polskich poetów.
Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu „Kultura w sieci”.