Brzechwa 18+. Jak idola dzieci kupili Sowieci
Lid: W przedwojennej Polsce wielbił w swoich wierszach Józefa Piłsudskiego i tworzył niezapomniane utwory dla dzieci. Po wojnie opiewał Stalina i atakował podziemie niepodległościowe. Choć w tamtych czasach wielu literatów poszło na współpracę z komunizmem, to Janowi Brzechwie dużo bardziej niż innym zależało na udowodnieniu swojej przydatności. Dlaczego?
Gdy tylko rządzący Polską komuniści ogłosili rozpoczęcie realizacji pierwszego planu sześcioletniego na lata 1950-55, autor uwielbianej przez dzieci „Kaczki dziwaczki”, przystąpił do wytężonej pracy dla rodzącego się w Polsce socjalizmu. Efektem był zbiór wierszy pt. „Strofy o planie sześcioletnim”. Na pierwszy plan wybijał się utwór „Nowa Huta”, wychwalający komunistyczne miasto idealne, mające być flagowym projektem industrializacji kraju. Wiersz ten po latach będzie jednym z najważniejszych argumentów w arsenale przeciwników Jana Brzechwy.
Plują wściekłą purpurą hut oszalałe płuca,
W piecach lawa szkarłatnym płomieniem się pali –
Sta-li!
Sta-li!!
Sta-li!!!
(…)
Przyszłość należy do tych, czyja wola niezłomna,
Drogę wskazał nam Stalin – chwała mu wiekopomna!
Świat nowy budujemy od podstaw, od podwalin –
Sta-lin!
Sta-lin!!
Sta-lin!!!
Reszta tomiku, wydanego w 1951 roku przez „Czytelnika”, utrzymana była w podobnej poetyce. Wiele mówią tytuły innych wierszy z tego zbioru: „Rozmowa z budowniczym” czy choćby „Notatnik agitatora”. Brzechwa, który starał się jak najlepiej urządzić w nowej rzeczywistości, był pewien sukcesu, ale zamiast tego spotkało go olbrzymie rozczarowanie.
„Strofy nie spotkały się z dobrym przyjęciem recenzentów. Nie pisano o tomiku wcale, albo pisano… źle. Recenzenci partyjni, od których Brzechwa liczył na pochwały, surowo mierzyli zgodność wierszy z kanonami socrealizmu, badali temperaturę politycznego ognia i oceniali szczerość zaangażowania. Wychodziło im, że nie jest z tym najlepiej. Jeszcze bardziej surowo ocenili Brzechwę funkcjonariusze cenzury” – czytamy w książce „Brzechwa nie dla dzieci” autorstwa Mariusza Urbanka.
Jeden z cenzorów, Karol Wołkowicz, tak scharakteryzował socrealistyczną twórczość idola dzieci, który bardzo chciał zasłynąć jako twórca wielkiej literatury: „Typowe majaczenie dekadenckiego mieszczanina, przerażonego ogromem zmian i bełkocącego slogany bez przekonania, a raczej z przekonaniem, że w ten sposób można się lepiej urządzić”.
„Pan od bajek” jeszcze większy szok przeżył na spotkaniach z kolegami po piórze. Brzechwa na własnej skórze przekonał się, jak wygląda „wyścig szczurów” w Związku Literatów Polskich. Jak powszechnie żartowano, żeby osiągnąć prawdziwy sukces w tym towarzystwie trzeba było „wydać jedną książkę i dwóch kolegów”.
„Kiedy podczas zebrania sekcji poezji Związku Literatów zaatakowali Brzechwę koledzy pisarze, nawet sekretarz generalny ZLP Jerzy Putrament uznał, że to już za wiele. Ryszard Matuszewski mówił o rutynie i koturnowości Strof o planie sześcioletnim oraz o poezji formalistycznej i niepogłębionej ideowo, ale Putrament zaapelował, żeby Brzechwy nie zniechęcać. Poeta, który był daleki od partii i lewicy, po wojnie zrobił dziesięć kroków naprzód, żeby się do niej zbliżyć, przekonywał. Być może wciąż jeszcze pozostaje w tyle za niektórymi z towarzyszy, ale te dziesięć kroków należy zapisać na jego dobro” – opisuje podejście Putramenta Mariusz Urbanek.
Wysokiej jakości ubrania
Choć w PRL rynek wydawniczy dla dzieci pełen był książek Brzechwy, to w pierwszych latach Polski Ludowej sukces tego autora wcale nie był taki pewny. Komunistyczna cenzura raczej z ukosa patrzyła na Brzechwę.
Jeden z cenzorów tak charakteryzował w 1949 roku słynny zbiór wierszy „Tańcowała igła z nitką”: „Bzdurne wierszyki bez żadnej wartości dydaktycznej, oparte przede wszystkim na kalamburach i doborze słów pod kątem nie sensu a rymu. Ilustracje i okładka na poziomie.” W związku z taką opinią wydawnictwo „Czytelnik” nie zdecydowało się na wznowienie książeczki. Podobne recenzje utworów dla dzieci autorstwa Brzechwy były raczej normą w środowisku cenzorskim w pierwszych latach Polski Ludowej. Dlaczego więc w ogóle wydawano jakiekolwiek jego utwory?
„Wydaje się, że niezgodna z postulatami nowej kultury poezja miała szansę jedynie jako wypełnienie luk na rynku książki dla młodszych dzieci. W związku z brakiem tekstów, które spełniałyby wyśrubowane założenia doktryny (ideowa żarliwość), przejściowo, godzono się na obecność mniej doskonałych utworów znanych twórców. Z czasem, miały one zostać wyparte i z księgarskich półek, i z serc postępowej dziatwy” – pisze prof. dr hab. Kamila Budrowska w książce „Literatura i pisarze wobec cenzury PRL 1948-58”.
Choć dziś to trudne do wyobrażenia, to gdyby gorliwość cenzorów z przełomu l. 40-tych i 50-tych utrzymała się dłużej, Brzechwa mógł kompletnie zniknąć z rynku wydawniczego i co za tym idzie, ze świadomości kolejnych pokoleń polskich dzieci. Pisarz postanowił więc za wszelką cenę udowodnić nowym władzom, że jest im bardzo potrzebny. Pisał więc na zamówienie dosłownie wszystko. Od ataku „imperialistycznej stonki”, przez paszkwile na żołnierzy podziemia antykomunistycznego aż po strofy wielbiące sowieckiego dyktatora.
W „Pałacu Kultury” tak pisał o „darze” Stalina:
(…)
Będzie trwał tak jak miłość dla dziecka,
Będzie trwał tak jak przyjaźń radziecka
W „Czerwonym marszu”, wierszu napisanym z okazji zjednoczenia PPR i PPS, tak odmalowywał przeciwników systemu komunistycznego:
(…)
Pasibrzuch wiejski chłopów judzi
– Na Sybir będą wywozić ludzi.
Żyje, mąci, knowa podziemie,
Walka trwa dalej, wróg nie drzemie,
(…)
Wspólnie pracować, wspólnie budować
Maszerować! Partio, prowadź!
Szczególne uznanie ze strony komunistycznych władz zyskał jednak za wiersz „Głos Ameryki”:
(…)
Tu mówi Nowy Jork! Słyszycie głos Ameryki!
Głos tej Ameryki, co świat dolarem mierzy,
Ameryki giełdziarzy, łgarzy i szalbierzy
Ameryki bezprawia, chamstwa i ucisku,
Ameryki gangsterów żądnych krwi i zysku,
Ameryki grożącej pałaszem Goliata,
Ameryki zbrodniczych podpalaczy świata.
„To mu się opłacało. Był przywiązany do ładnych, wysokiej klasy przedmiotów, o które po wojnie było trudno. Legendarne było jego uwielbienie dla piór, które nie zostawiają kleksów, atrament nie ścieka. Był namiętnym palaczem, palił gauloises’y, co też było kosztowne. Lubił wysokiej jakości ubrania. W londyńskich „Wiadomościach” zachowała się recenzja Brytyjczyka, który w 1952 był w Warszawie na premierze któregoś z kabaretów. Zwrócił uwagę na elegancję Brzechwy, świetnie skrojony garnitur, marynarkę z dobrej angielskiej wełny i doskonale dobrane oprawki okularów. Na tle szarej Warszawy on się wyróżniał” – mówił w jednym z wywiadów Mariusz Urbanek.
Autor książki „Brzechwa nie dla dzieci” zwraca też uwagę, że Brzechwa nie miał tak „mocnego” nazwiska jak Broniewski czy Tuwim, więc musiał się z tego grona jakoś wyróżniać w oczach władz.
„Brzechwa przedstawiał dla władzy najmniejszą wartość i dlatego musiał się najbardziej starać. Jego poziom zaangażowania na rzecz ustroju był najwyższy. W tekście na 10-lecie Polski Ludowej napisał, że do wojny wydał osiem książeczek mających łącznie 15 tysięcy nakładu, a przez dziesięć lat powojennych opublikowano mu już 2,5 miliona egzemplarzy. Mówił wprost: to jest powód, dla którego jestem lojalny wobec Polski Ludowej” – wyjaśniał Urbanek.
Brzechwa chciał żyć bardzo wygodnie, ale miał też ambicje, by stać się literatem przez wielkie „L”. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, jak jest postrzegany. „Wiem, że w środowisku naszych kolegów jestem uważany za coś pośredniego między półinteligentem a producentem galanterii dziecięcej’” – żalił się w liście do Mariana Brandysa. Zasłynął też stwierdzeniem, że jest autorem twórczości przed wielkie „Tfu”.
Duma z wodza
Przedwojenna kariera Brzechwy to zupełnie inna „bajka”. Gdy w maju 1935 roku umarł Józef Piłsudski, przyszły piewca Stalina chwycił za pióro i przelał na papier to, co mu wówczas w sercu grało:
(…)
Marnym byłem żołnierzem,
lecz dotąd dumny chodzę,
Że szary mundur nosiłem,
wtedy gdy On był wodzem
Tak pisał o Marszałku w tomiku „Imię wielkości”, a wspomniany mundur Brzechwa miał na sobie podczas wojny polsko-bolszewickiej, którą zakończył z odznaczeniem.
Warto wspomnieć, że „Brzechwa” to pseudonimem, który wymyślił mu kuzyn, Bolesław Leśmian. Poeta urodził się jako Jan Wiktor Lesman, a swoje nazwisko zmienił dopiero po wojnie.
Wychowywał się w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, inaczej nigdy nie trafiłby do Zakładu Naukowo-Wychowawczego Ojców Jezuitów w Chyrowie, jednego z najlepszych gimnazjów na ziemiach polskich. Gdy kończył szkołę, jeszcze pod zaborem rosyjskim, na egzaminie z historii padło pytanie o dynastię Romanowów. Nauczyciel pochwalił go, że tak świetnie zna „ojczystą historię”. Brzechwa odparł, że to nieprawda: „Przecież jestem Polakiem”.
Skończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim (z przerwą na uczestnictwo w wojnie polsko-bolszewickiej) i wyspecjalizował się w prawach autorskich. W czasie XX-lecia międzywojennego był jednym z najlepszych znawców tego zagadnienia. Najlepszym dowodem uznania dla jego umiejętności był fakt, że ZAiKS (Związek Autorów i Kompozytorów Scenicznych) wybrał go na swojego radcę prawnego. Równolegle jednak Brzechwa robił karierę literacką. Jeszcze na studiach pisywał lekkie teksty do skeczy, został jednym ze współpracowników słynnego kabaretu Qui Pro Quo.
Tuż przed wybuchem wojny na rynku wydawniczym ukazały się jego dwa wielkie przeboje: najpierw, w 1938 roku wydał tomik wierszy dla dzieci „Tańcowała igła z nitką”, a rok później, tuż przed wojną „Kaczka Dziwaczka”. Jego przyjacielem i współpracownikiem był niezwykle utalentowany grafik Jan Marcin Szancer, którego ilustracje ubarwiały dzieciństwo kolejnych pokoleń młodych Polaków.
Niesamowicie wyglądają okupacyjne losy Brzechwy. W czasie wojny pracował pod swoim prawdziwym nazwiskiem jako ogrodnik. Nie bał się aresztowania, chociaż jego żydowskie pochodzenie nie było tajemnicą. Wiele wskazuje na to, że przetrwał dzięki miłości do Janiny Magajewskiej. Para przeżywała wówczas bardzo burzliwe uczucie, wielokrotnie rozstając się i wracając do siebie.
Po wysłuchaniu okupacyjnej historii Brzechwy Tadeusz Konwicki napisał opowiadanie „Kilka dni wojny, o której nie wiadomo, czy była”. Główny bohater utworu Konwickiego deklaruje w nim: „Przecież ja się w pani tak strasznie kochałem, że aż przeżyłem wojnę”. Krótko rzecz ujmując, w czasie wojny Brzechwa był tak zakochany, iż żył w innym świecie. Nawiasem mówiąc to wtedy zaczął tworzyć m.in. „Akademię pana Kleksa”.
Józef Hen, pisarz żydowskiego pochodzenia, wspominał o nieprawdopodobnej historii, która miała się przydarzyć Brzechwie w czasie wojny. Poeta kupował akurat w cukiernik torcik, kiedy został rozpoznany przez dwóch szmalcowników. Ci pochwycili go i zaprowadzili prosto na gestapo.
„Kobieta, którą kocham, nie chce się ze mną połączyć, a życie bez niej nie ma dla mnie wartości” – miał powiedzieć gestapowcom Brzechwa. Ci ponoć zanieśli się gromkim śmiechem i wyrzucili go za drzwi.
Janina Magajewska, wówczas żonata z fryzjerem, po kilku latach kluczenia wte i wewte w końcu zdecydowała się porzucić męża i wyjść za Brzechwę. Był to już jego trzecia żona. Wspominała ona, że poeta miał pewien problem z towarzystwem… dzieci. Otóż idol najmłodszych po prostu się ich bał. Gdy pewnego dnia małżeństwo Brzechwów odwiedzili znajomi z małą córką, Jan był przerażony jej wylewnością, oraz tym, jak lgnęła do niego. „Mały włos, a by mnie zgwałciła” – miał powiedzieć po wizycie skonsternowanej żonie. Jan Brzechwa miał tylko jedno dziecko – córkę. Przez kilka pierwszych lat w ogóle nie utrzymywał z nią kontaktu. Ich późniejsza relacja była raczej chłodna.
Do końca wierny
W 1964 roku, dwa lata przed śmiercią Brzechwy, środowiskiem polskich literatów wstrząsnął „List 34”, przekazany ówczesnemu premierowi Józefowi Cyrankiewiczowi. Jego autorem był Antoni Słonimski, a podpisali się pod nim m.in. Melchior Wańkowicz i Maria Dąbrowska. Sygnatariusze domagali się w nim ukrócenia cenzury:
Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnych z dobrem narodu.
Większość sygnatariuszy listu odczuła na własnej skórze gniew władz. Teksty Wańkowicza zostały wycofane z prasy, zakazano mu też organizowania wieczorów autorskich. To samo spotkało m.in. podpisanych pod listem historyka Pawła Jasienicę czy poetę Mieczysława Jastruna.
Wśród intelektualistów i pisarzy stojących za „Listem 34” nie było oczywiście Brzechwy. Podpisał się on za to pod innym pismem protestacyjnym. Był to tzw. „List 600”, w którym tyluż polskich literatów na usługach komunistów (w zdecydowanej większości kompletnie anonimowych dla przeciętnego czytelnika), potępiało nagłaśnianie „Listu 34”, uważając to za szkalowanie Polski Ludowej.
Brzechwa nie musiał tego robić – w latach 60-tych żaden cenzor nie był już w stanie zagrozić jego pozycji na rynku wydawniczym. A jednak nawet pod koniec życia – chorował już wówczas poważnie na serce – czuł, że musi „starać się najbardziej”.
Bibliografia: Mariusz Urbanek, „Brzechwa nie dla dzieci” ; Kamila Budrowska, „Literatura i pisarze wobec cenzury PRL 1948-58” ; Krzysztof Masłoń, „Od glorii do infamii. Sylwetki dwudziestowiecznych pisarzy”.
Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu „Kultura w sieci”.